Listopad, prócz spadających liści, większości z nas kojarzy się z najbardziej szarym i przygnębiającym miesiącem. Październik bowiem potrafi jeszcze zachwycić kolorami, zaś grudzień wypełnia już oczekiwanie na Boże Narodzenie.
Również mnie, mimo że właśnie w listopadzie obchodzę urodziny, miesiąc ten napawał bardziej smutkiem niż radością. Do czasu, gdy na świat przyszła moja córka. Miało to miejsce 13 listopada.
Wraz z kolejnymi jej urodzinami zauważyłam, że ten „znielubiany”, mroczny miesiąc nabrał światła. Z perspektywy czasu, widzę że to moje (2-gie z kolei) dziecko wniosło w nasze życie tyle blasku, że rozjaśniło listopadowe mroki.
Urodzona 13 listopada w roku 100-nej rocznicy objawień Matki Bożej Fatimskiej moja córka jest pięknym darem, choć i wyzwaniem, z racji swego temperamentu.
Teraz przygotowujemy się do jej kolejnych urodzin. Tym razem (wyjątkowo) obchodzić je będziemy w sali zabaw, aby dziecko mogło cieszyć się obecnością koleżanek i kolegów (w domu ciut ciasno), a ja bym nie była obarczona brzemieniem przygotowań domu i animowaniem całej imprezy.
Pozostaje przygotowanie dla solenizantki stroju (niezbyt wyrafinowanego, bo nie lubię przesady), symbolicznego upominku (gdyż prezentem są już same urodzinki w sali) oraz wypisanie zaproszeń dla małych gości.
Mam nadzieję, że ten listopad będzie nam jaśniał światłem wzajemnych relacji i ogrzewał serca dzięki miłości, którą żywimy do naszych bliskich.